Rozdział 4
- Czy wszystko jest już gotowe? - spytałem osobę po drugiej stronie słuchawki.
W tym samym momencie do mojego gabinetu weszła zapłakana Madeleine. Odłożyłem natychmiast słuchawkę i do niej podeszłem.
- Co jest? - spytałem widząc w jakim jest stanie.
Miała bladą twarz, podkrążone oczy i nieprzytomny wyraz oczu.
- Cofnij to. - szepnęła.
- Ale co? - spytałem lekko zdziwiony jej słowami.
- Jeśli czyjakolwiek w tym wina to moja bo ja ją okłamałam - szepnęła. - Zostaw Harrego.
Na dźwięk imienia mojego największego wroga natychmiast się wyprostowałem.
- Na kolana - powiedziałem ostrym jak brzytwa głosem.
Część 6
Lisa
Kopnięcie. Drugie kopnięcie i jeszcze następne. Mały rozrabiał. Leżałam właśnie sobie na kanapie w salonie podłączona do kroplówki gdy do domu wszedł Jerry z naręczem kopert w rękach.
- Obrabowałeś pocztę? - spytałam z uśmiechem.
- Coś w ten deseń. - uśmiechnął się szelmowsko i rzucił w moim kierunku kopertę. - List do ciebie. Chyba od Vanessy.
- O fajnie. Dzięki.
- Idę wykąpać małą - po tych słowach wyszedł z salonu. Otworzyłam kopertę.
17.5.2058r.
Droga Gwen. Czy raczej Lissa.
Chciałbym Ci powiedzieć że zdobyłaś moje serce nie tylko swoją osobowością ale i ciałem. Musimy się spotkać. Czekam w Parku o 24:00 dnia 18.5.2058. Jeśli nie przyjdziesz to nie będzie miło. T.
Po przeczytaniu tego listu wzdrygnęłam się. 18-ty to przecież dzisiaj. Zaczęłam się trząść jak osika już w trakcie czytania listu. T jak Tony Clark. Nie wiem czemu mi jego imię i nazwisko akurat teraz się przypomniało. Może dlatego że niedawno dzwonił? Pomimo całego strachu postanowiłam nie mówić Jerremu o tym. Bałam się o niego. Zobaczywszy że kroplówka się skończyła, odłączyłam ją, wzięłam ten nieszczęsny list i wrzuciłam go do płonącego kominka. Akurat gdy wróciłam na swoje miejsce do pokoju wszedł Jerry.
- Coś się stało? Jesteś strasznie blada.
Cholera! - przeklęłam w myślach.
- Nic tylko jestem zmęczona.
Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł i zaczęłam krzyczeć.
- Boli mnie brzuch Jerry. Ja rodzę!
Popatrzyłam na niego z przerażeniem w oczach.
Zrobiłam minę pełną bólu.
Jerry natychmiast wyciągnął telefon i zadzwonił po karetkę.
* * *
Leżałam sobie w szpitalnym łóżku i wpatrywałam się w park za oknem. W TEN park. Następnie spojrzałam na zegar na sąsiedniej ścianie. 23:00. Już nie długo. Stwierdzając że mam jeszcze czas zaczęłam wspominać ostatnie 2 godziny.
Zaraz potem jak Jerry zadzwonił po karetkę udałam że zemdlałam. Mój mąż próbował mnie ,,wybudzić" ale nadal udawałam. Gdy przyjechała karetka zbadali mnie i podnosili mi powieki i świecili mi w nie latarką. Ja jednak szłam w zaparte i nie otworzyłam ani razu sama z siebie oczu. Gdy znalazłam się w szpitalu stwierdzili że mam cały czas silne i bolesne do granic możliwości skurcze dlatego jestem nieprzytomna. Podłączyli mnie do respiratora i dali leki przeciwbólowe. Około 22 gdy usłyszałam głosy nad sobą postanowiłam otworzyć oczy. Pierwszą osobą którą zobaczyłam był lekarz.
-O widzę że leki zaczęły działać - uśmiechnął się lekko.
To powiedziawszy odłączył respirator i zaczął mnie osłuchiwać.
- Gdzie mój mąż?
- Musiał wyjść ponieważ zakończyły się odwiedziny - skończył mnie badać - Jutro zbadamy panią gruntownie. Niech się pani wyśpi.
Gdy wyrwałam się wspomnieniom zobaczyłam że jest 23:45.
Cholera!
Chwilę później stałam w parku ubrana w szpitalny szlafrok. Chwilę postałam w miejscu jednak długo nie wytrzymałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Nagle ktoś zasłonił mi usta i zaczął ciągnąć do tyłu. Nim zdążyłam ogarnąć co się ze mną dzieje zostałam przywiązana do najbliższego drzewa.
-Zanim zacznę chcę dodać że za każdym razem gdy powiesz słowo moi ludzie przybliżą się o 100 metrów. Czyli wystarczą 2 słowa a...
-Ty szantarzysto! - wyrwało mi się.
Gdy zrozumiałam ci się stało zamarłam.
W tym samym momencie do mojego gabinetu weszła zapłakana Madeleine. Odłożyłem natychmiast słuchawkę i do niej podeszłem.
- Co jest? - spytałem widząc w jakim jest stanie.
Miała bladą twarz, podkrążone oczy i nieprzytomny wyraz oczu.
- Cofnij to. - szepnęła.
- Ale co? - spytałem lekko zdziwiony jej słowami.
- Jeśli czyjakolwiek w tym wina to moja bo ja ją okłamałam - szepnęła. - Zostaw Harrego.
Na dźwięk imienia mojego największego wroga natychmiast się wyprostowałem.
- Na kolana - powiedziałem ostrym jak brzytwa głosem.
Część 6
Lisa
Kopnięcie. Drugie kopnięcie i jeszcze następne. Mały rozrabiał. Leżałam właśnie sobie na kanapie w salonie podłączona do kroplówki gdy do domu wszedł Jerry z naręczem kopert w rękach.
- Obrabowałeś pocztę? - spytałam z uśmiechem.
- Coś w ten deseń. - uśmiechnął się szelmowsko i rzucił w moim kierunku kopertę. - List do ciebie. Chyba od Vanessy.
- O fajnie. Dzięki.
- Idę wykąpać małą - po tych słowach wyszedł z salonu. Otworzyłam kopertę.
17.5.2058r.
Droga Gwen. Czy raczej Lissa.
Chciałbym Ci powiedzieć że zdobyłaś moje serce nie tylko swoją osobowością ale i ciałem. Musimy się spotkać. Czekam w Parku o 24:00 dnia 18.5.2058. Jeśli nie przyjdziesz to nie będzie miło. T.
Po przeczytaniu tego listu wzdrygnęłam się. 18-ty to przecież dzisiaj. Zaczęłam się trząść jak osika już w trakcie czytania listu. T jak Tony Clark. Nie wiem czemu mi jego imię i nazwisko akurat teraz się przypomniało. Może dlatego że niedawno dzwonił? Pomimo całego strachu postanowiłam nie mówić Jerremu o tym. Bałam się o niego. Zobaczywszy że kroplówka się skończyła, odłączyłam ją, wzięłam ten nieszczęsny list i wrzuciłam go do płonącego kominka. Akurat gdy wróciłam na swoje miejsce do pokoju wszedł Jerry.
- Coś się stało? Jesteś strasznie blada.
Cholera! - przeklęłam w myślach.
- Nic tylko jestem zmęczona.
Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł i zaczęłam krzyczeć.
- Boli mnie brzuch Jerry. Ja rodzę!
Popatrzyłam na niego z przerażeniem w oczach.
Zrobiłam minę pełną bólu.
Jerry natychmiast wyciągnął telefon i zadzwonił po karetkę.
* * *
Leżałam sobie w szpitalnym łóżku i wpatrywałam się w park za oknem. W TEN park. Następnie spojrzałam na zegar na sąsiedniej ścianie. 23:00. Już nie długo. Stwierdzając że mam jeszcze czas zaczęłam wspominać ostatnie 2 godziny.
Zaraz potem jak Jerry zadzwonił po karetkę udałam że zemdlałam. Mój mąż próbował mnie ,,wybudzić" ale nadal udawałam. Gdy przyjechała karetka zbadali mnie i podnosili mi powieki i świecili mi w nie latarką. Ja jednak szłam w zaparte i nie otworzyłam ani razu sama z siebie oczu. Gdy znalazłam się w szpitalu stwierdzili że mam cały czas silne i bolesne do granic możliwości skurcze dlatego jestem nieprzytomna. Podłączyli mnie do respiratora i dali leki przeciwbólowe. Około 22 gdy usłyszałam głosy nad sobą postanowiłam otworzyć oczy. Pierwszą osobą którą zobaczyłam był lekarz.
-O widzę że leki zaczęły działać - uśmiechnął się lekko.
To powiedziawszy odłączył respirator i zaczął mnie osłuchiwać.
- Gdzie mój mąż?
- Musiał wyjść ponieważ zakończyły się odwiedziny - skończył mnie badać - Jutro zbadamy panią gruntownie. Niech się pani wyśpi.
Gdy wyrwałam się wspomnieniom zobaczyłam że jest 23:45.
Cholera!
Chwilę później stałam w parku ubrana w szpitalny szlafrok. Chwilę postałam w miejscu jednak długo nie wytrzymałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Nagle ktoś zasłonił mi usta i zaczął ciągnąć do tyłu. Nim zdążyłam ogarnąć co się ze mną dzieje zostałam przywiązana do najbliższego drzewa.
-Zanim zacznę chcę dodać że za każdym razem gdy powiesz słowo moi ludzie przybliżą się o 100 metrów. Czyli wystarczą 2 słowa a...
-Ty szantarzysto! - wyrwało mi się.
Gdy zrozumiałam ci się stało zamarłam.

Komentarze
Prześlij komentarz